Wschodnia Ukraina
Po przekroczeniu granicy miałem jeszcze mała przygodę z drogówką, którą opisze w „policyjnym odcinku”. Koniec końców panowie policjanci skierowali mnie do Sjedove. Tam znalazłem sobie kwaterę pod dachem, starym sposobem „na panią ze sklepu”. To mój najlepszy patent: szukanie noclegu rozpoczynam w wiejskim sklepie – tym razem była to płatna (i dosyć droga, 100 hrywien) agroturystyka. Byłem koszmarnie zmęczony (tego dnia przejechałem prawie 1000 kilometrów) więc cieszyłem się, że mam pokój.
Trochę porozmawiałem z gospodynią przy kolacji. Po chwili rozmowy, gdy okazało się, że jestem spoko chłopak, w cenę noclegu została wliczona kolacja i śniadanie. Dziś (piszę to w 2015) gdy oglądam migawki z Donbasu w uszach dźwięczą mi słowa tej kobiety:
– Moja matka była Białorusinką a ojciec Rosjaninem z bardzo daleka. Ja urodziłam się i wychowałam tutaj. Kim zatem jestem [z pochodzenia], skoro mówię raczej po rosyjsku? Nie czuje żadnej wspólnoty z tymi ze Lwowa i myślę, że oni też nas nie lubią. Bała bym się pojechać samochodem na tutejszych numerach na zachód Ukrainy bo by mi jeszcze zniszczyli. My tutaj, może i byśmy chcieli dołączyć do Rosji, ale Rosja i tak nas nigdy nie przyjmie. A gdyby nawet przyjęła to zawsze by nas traktowali z góry, jak obywateli drugiej kategorii.
Rok później Sjedove, niezbyt atrakcyjny kurort nad morzem azowskim, został utracony przez Ukraińców.