Reanimacja motocykla
Od samego rana zabrałem się do pracy. Sprawa była prosta – musiałem wymienić świece. Klucz ugrzązł mi drugi raz i tym razem nie udało się tak po prostu go wyciągnąć, musiałem zdjąć pokrywę zaworów – a żeby ją zdjąć to trzeba zdementować chłodnicę. A żeby zdemontować chłodnicę to trzeba zlać płyn z niej – a do tego jest potrzebna nasadka osiem minimetrów. I tę oto nasadkę zgubił mi dzień wcześniej „naczelnik” podczas rewizji. Wymyśliłem oczywiście jakiś patent, ale bez start się nie obyło. Niedobór płynu chłodniczego uzupełniłem wodą z potoku
Gospodarz poradził mi aby odwiedził jego kolegę – mechanika, który mieszkał kilka domów dalej. Gość faktycznie miał masę kluczy do Łady Niwy. Zresztą do Sakramusz dojeżdżają właśnie Niwy, UAZy i Kamazy. Niemniej, zaciekawił go mój przypadek i postanowił mi pomóc. Pierwsze podejście było słabe – facet ewidentnie znał się na ludziach i wyczuł, że mechanik ze mnie marny – pewny siebie wsadził klucz od świec w otwór i wiedziałem już jedno – procedura ściągania pokrywy zaworów zostania powtórzona. Jakąś godzinę później w ręku miałem znowu klucz, a w układzie chłodniczym wzrósł stosunek wody do płynu chłodniczego. Sąsiad zabrał mu klucz mówiąc, że coś wymyśli a ja postanowiłem kupić sobie jakieś fajki, flaszkę dla gospodarza i jedzenie, bo głupio mi było objadać gospodarzy.
Godzinę będziesz szedł do sklepu, bo to z górki, powrót pewnie Ci zajmie półtorej
Sklep miał się znajdować koło szkoły. Niestety, był zamknięty. Całe szczęście drogę powrotną przemierzyłem złapaną na stopa Ładą Niwą – miała wymontowaną tylną kanapę więc siedziałem na podłodze obok młodej Kirgizki trzymającej na rękach niemowlaka.
Gdy wróciłem czekał na mnie sąsiad ze spiłowanym kluczem. Wymieniłem świece, podregulowałem wolne obroty, we wszystkim pomagał mi trzyletni wnuk gospodarzy tak więc czasem musiałem dłużej szukać jakiegoś klucza, bo młody postanowił go gdzieś przełożyć albo się nim pobawić. Motocykl był gotowy – w baku miałem co prawda ledwo 10 litrów, ale dostałem namiar na brata sąsiada, który miał mi sprzedać co najmniej pięć kolejnych. Ponieważ padało postanowiłem zostać jeszcze jedną noc i poobserwować życie gospodarzy.
Jak się później okazało, większość rodzin u jakich byłem w domu żyje w ten sam sposób. Gości podejmuje się herbatą, mocna esencja z czajniczka rozrzedzana jest gorącą wodą trzymaną w termosie. Herbata czasem jest z cukrem, czasem z miodem, a czasem z mlekiem. Do tego obowiązkowo chleb, wypiekany na miejscu. W każdym kirgiskim domu w jakim byłem, choćby było nie wiem jak biednie zawsze był wielki termos na herbatę oraz elektryczny piekarnik. Dużo rozmawialiśmy o Polsce, Europie, o tym jak dobrze („normalnie”) miejscowym się żyje. W tle leciała kirgiska telewizja na czarno-białym telewizorze a w niej następujące szlagiery
- program instruktażowy „Jak malować paznokcie”
- relacja z zawodów siłaczy, które odbyły się w Biszkeku. Ścieżka dźwiękowa czołówki wiadomości sportowych to szlagier z filmu „Rocky”.
- poradniki jak uprawiać owoce czy warzywa
- audycje polityczne przypominające poziomem realizacji publicystykę kanału Polonia 1 z 1994.
Pomiędzy audycjami „teledyski”, nie pamiętam czy w ogóle leciały reklamy. Picie herbaty odbywało się na niskim stole wokół, którego siadaliśmy się po turecku na dywanie. Przez dwa dni, które tam spędziłem wypiliśmy hektolitry herbaty oraz masę wypiekanego na miejscu chleba oraz jedną porcję zupy – bulionu wołowego.
Niestety, z tego dnia zachowało się tylko jedno zdjęcie a w internecie nie mogę znaleźć nic z okolic Sarkamusz.