Odcinek policyjny
Czy mi się to podobało czy nie tego dnia zmuszony byłem zwiedzić Balkasz ponieważ musiałem zarejestrować swój pobyt w biurze emigracyjnym. Największą atrakcją tego miasta jest sowiecki czołg postawiony obok plaży
Serio. Oprócz tego klasyczna sowiecka estetyka: zapuszczone bloki, pomalowane na biało krawężniki, trochę pierdolnika, sowieckie czerwone gwiazdy, niepasujący do niczego ratusz i mój hotel. Z kabiną prysznicową z niedziałającym masażem oraz obluzowanym kranem.


Objechałem kilka razy miasteczko nim znalazłem się na posterunku miejscowej policji. Sprytnie pojawiłem się 20 minut po otworzeniu biura tak aby dać urzędnikom szanse na wypicie porannej kawy i przystąpiłem do procedury rejestracji. Byłem pierwszy w kolejce, ale po miny pań w mundurach zdradzały, że moja turystyczna wiza to dla nich problem. Pierwsza rada:
– Zrób to w Karagandzie
czyli 300 kilometrów dalej. Nie dałem się spławić więc musiałem czekać. Naczelniczka rozpoczęła proces spychologii na pierwszą podwładną, która brała mnie na przeczekanie. Po dwudziestu minutach weszły do biura dwie dziewczyny: jedna w butach na koturnie i letniej, zwiewnej sukience a druga w różowych baletkach, jeansach i seledynowej bluzce ze złotymi guzikami. Makijażu nie było, bo jak się okazało, był to jedynie skromny strój pracownic biurowych. Na jedną z nich spadł smutny obowiązek rejestracji mojego pobytu i ta oczywiście też nie wiedziała jak się do tego zabrać. Z pokoju obok dochodziły głosy
– Jak go zarejestrować?
– Nie wiem. Może coś jest w archiwum
Cały ten cyrk tylko po to aby postawić mi na mojej karteczce z granicy pieczątkę i wypełnić jakiś formularz, z którego nic nie rozumiałem. Grzecznie wpisałem co mi kazano, Pani sprawnie przepisała mój formularz do Worda i dostałem upragnioną pieczątkę. Wizę i tak mi zarejestrowali jako tranzytową, bo panie stwierdziły, że skoro przenoszę się praktycznie codziennie to de facto to jest tranzyt.
Zwracam uwagę na istotny szczegół. Na przejściu granicznym musieli zgubić pieczątkę, dlatego nazwa przejścia jest skreślona i długopisem jest napisana prawidłowa: Kegen.
Cel na ten dzień to Astana. Drugi dzień zabawy w Indianina jak nazywałem moją podróż przez step. Wsiadasz na koń i ruszasz w bój mierząc się z własnymi myślami. Balkasz pożegnał mnie pomnikiem samolotu Mig.

Skoro odcinek miał być policyjny to słowo o kazachskiej drogówce. Jeżeli ktoś chce przejść przyśpieszony kurs przekleństw po rosyjsku należy zapytać się miejscowych co sądzą o swoich “gaicznikach”. Przy okazji okaże się jak wiele z tych słów brzmi znajomo. Kazachowie szczerze nienawidzą swojej milicji drogowej. Nie dotyczy to w ogóle motocyklistów. GAI zatrzymuje motocyklistów tylko po to aby porozmawiać sobie, obejrzeć motocykl, przybić piątkę, zapewnić o tym, że są żeby pomagać i w razie czego można na nich liczyć. Kiedy odkryłem ten sekret potrafiłem powiedzieć, e.g
– Przepraszam, nie mam czasu gadać, spójrz goni mnie burza
i pojechać w siną dal. Miejscowi bikerzy uświadomili mnie, że jest to wybór racjonalny. Gdyby robili problemy to po prostu nikt by się nie zatrzymywał a pościg za motocyklem starą Ładą nie ma szans powodzenia.
Na koniec informacja turystyczna: do Karagandy jechałem w wielkim upale. Gdy dojechałem do tego miasta okazało się, że temperatura spadła do 13 stopni. Ponoć tak zawsze jest. W okolicy tego górniczego miasta znajdują się jakieś góry co, jak na Kazachstan, jest bardzo miłą odmianą.
Do Astany dojechałem bardzo sprawnie, ale o samej stolicy będzie oddzielny wpis.