Batumi
Gruzini muszą sprawiać lepsze wrażenie na Turkach niż Europejczycy, bo przejście graniczne w Batumi ma do zaoferowania jedynie cztery bramki. Po gruzińskiej stronie na koniec procedury usłyszałem
- witamy Państwa w Gruzja
i pojechałem szukać jakieś noclegu w Batumi. Miałem serdecznie dosyć motocykla, spodziewałem się fajnego nadmorskiego miasteczka, przyjaznych ludzi i chinkali. A przede wszystkim chciałem się wyspać. Wykąpać. Odpocząć. Nie wsiadać na motocykl następnego dnia.
Wjazd do Batumi mnie załamał. Jakaś tandetna, podświetlana na zielono, aleja z palmami, Radisson, kasyna, masa pijanych ludzi na ulicach. Miejscowi taksówkarze doradzali mi spanie w namiocie przy restauracji na plaży – ogólnie – świetny plan – ale tego dnia. Od znajomych z Polski dostałem cztery adresy jakiś hosteli i tanich guesthousów. Rozpoczęły się długie i męczące poszukiwania.
Była druga w nocy miejscowego czasu, Batumi było miastem w budowie. Wymieniano chodniki, remontowano (lub budowano od zera) budynki, często nie było tabliczek z nazwami ulic lub były tylko w gruzińskim alfabecie. Pierwszy adres – hostel już nie istniał, others – ponoć strasznie daleko, trzeci – jeżeli to miał być guesthouse to świetnie zamaskowany. Miałem serdecznie dosyć, byłem nawet bliski złamania świętej zasady nienocowania w hotelu, ale cena jakiegoś syfnego pokoju (70 run, ponad 130 PLN) skutecznie wybiła mi z głowy takie głupoty. Został ostatni adres, którego szukałem dobre pół godziny.
Sukces! Wielka willa, kartka przy dzwonku z napisam “rooms for rent” i ujadające bydle przy furtce. Pełnia szczęścia – ja się wyśpie, zwierzak popilnuje motocykla na podwórku a następnego dnia dam drugą szansę Batumi. Pod warunkiem, że dzwonek do drzwi nie jest popsuty. A był.
Pies szczekał, dzwonek milczał a ja postanowiłem załatwić to bardziej stylowo. Najpierw zaprzyjaźniłem się z pieskiem przez furtkę. Obiecałem mu, że podrapie go za uchem jak pozwoli mi ją otworzyć. Zabawę piłeczką mieliśmy umówioną zaraz po tym, jak wejdziemy razem do domu i obudzimy właściciela. Problem polegał na tym, że nikt nie reagował na moje wrzaski na parterze tego domu, na piętrze też nie było żywego ducha. Wyżej postanowiłem nie wchodzić. Już miałem przepychać motocykl przez furtkę i spać pod balkonem gdy usłyszałem kroki na schodach. Uffff…
Cała operacja trwała 10-15 minutes, o psa byłem spokojny, ale na ewentualny cios w ryj od krewkiego mieszkańca domu byłem przygotowany. Wchodzenie do kogoś do domu bez zaproszenia w środku nocy może mieć różne konsekwencje.
Pani skasowała 30 run, co po dziś dzień uznaję za horrendalną cenę i mogłem się wykąpać i wyspać. Motocykla miałem dosyć- sprawdziłem nawet rozkład promów do Ukrainę, żeby tylko nie musieć pokonywać tej koszmarnie nudnej drogi Samsum – Batumi jeszcze raz. Cały następny dzień spędziłem włócząc się bez celu po Batumi, jedząc jakieś dobre rzeczy – nie mogłem się odnaleźć w tym mieście. Po powrocie do Polski przeczytałem stary reportaż pod tytułem “Batumi miasto ucieczki” – wtedy zrozumiałem co mnie tak irytowało. Ucieczka od własnej tożsamości. Stare kamienice stojące obok nowych budynków wyglądających jakby ktoś je przeniósł z Disneylandu, karykaturalny plac “piazza Batumi”, nowy bruk na ulicach, Holiday Inn w budowie konkurujący z tureckimi klubami z zasłoniętymi szczelnie witrynami tak żeby nikt nie widział co jest w środku i dziadkami grającymi w backgammona na ulicy.
Też zagrałem. 7:3 do przodu. Duży sukces.
Wieczorem w moim guesthousie odbywała się impreza. Gospodarz zaprosił kilku kumpli na piwo a ja robiłem przegląd motocykla. Co chwile koło mnie pojawiał się pies a za chwile jakiś mężczyzna z imprezy – strasznie się bali, że mnie mój wczorajszy przyjaciel pogryzie. Po którymś razie powiedziałem im, że w Polsce też mam wielkiego psa i nie wcale się nie boje. Dwa, trzy zdania i już byłem zaproszony na imprezę, która odbywała się na tarasie. Skład doborowy – obserwator UEFA w firmowym dresie, facet, który mógłby śmiało być sobowtórem Szewardnadze, jeszcze dwóch kumpli i mój gospodarz – jak się okazało – homosovieticus. Kiedy zostaliśmy sami rozpoczął swój monolog o Szakaszvillim:
- to pizdzielec i autokrata! Żyć się w tym kraju nie da i normalnie pracować
- A policja? Czy to nieprawda, że nie istnieje korupcja? – zapytałem
- Na ulicy małej korupcji nie ma, ale na szczytach władzy wielkie pieniądze kradną. Żyć się nie da. –powiedział zmożony browarem gość leżący na bujance stojącej na wielkim balkonie w trzystu metrowej willi.
Dyrektor farmy, jak się później okazało.
- jadę do pracy na godzinę, dwie, po patrze co się dzieje i wracam do domu
i chwili później zasnął. Kiedy wyjeżdżałem następnego dnia o jedenastej siedział na kanapie przez telewizorem w samych gaciach wypluwając na stół pestki słonecznika. Robota na fermie musiała palić się rękach.