Georgia 2012

Pierwsza niespodzianka

Pożegnałem Sighishoarę z planem obejrzenia słynnych zamków w Rasnov i Branie. Po drodze wypadł mi przystanek w Brasnov, turystycznym centrum regionu. Odnowiona starówka, deptak, europejski standard i takie same ceny. W kafejce internetowej dostałem szybką lekcjenigdy nie kupuj ubezpieczenia zdrowotnego będąc już w podróży:

  • jest znacznie droższe
  • zaczyna Cię obejmować dopiero po pięciusiedmiu dnia w zależności od towarzystwa ubezpieczeniowego
W koszmarnym upale dojechałem do Rasnov aby obejrzeć chłopski zamek wybudowany przez okolicznych mieszkańców w celu ochrony przed tureckimi najazdami. Co ciekawe, zamek został zdobyty tylko raz, w XVII wieku, z powodu braku wody. Kiedy udało się wybudować studnie nikt nie zmusił mieszkańców do kapitulacji. Kolejny przystanek to słynny zamek Draculi w Branieniestety został on sprzedany przez Dominika Habsburga w 2007 roku i pewnie od tego czasu jest maszynką do zarabiania pieniędzy. Zastawiony jest straganami z jakimś paskudnymi pamiątkami, jedzeniem, palinką. Cepelia. Zrobiłem zdjęcie kwaterze Draculi od tyłu i obiecałem sobie, że to była ostatnia wielka atrakcja turystyczna na tym wyjeździe.
Przejazd drogą 73 do Campulung wynagrodziła poprzednie porażki, były piękne widoki, górskie wioski, serpentyny, wiraże. Sielski przejazd skończył się wraz góramipięćdziesiąt kilometrów drogi z płyt betonowych, z furmankami, tirami, półmetrowymi wyrwamiplan dojazdu do Bułgarii był coraz mniej realny, więc przejechałem kawałek autostradą, a później bocznymi drogami aż do Giorgiu. Wioski ciągnęły się całymi kilometrami, zrobiłem dziesiątki przegazówek dla miejscowej dzieciarni, odpowiedziałem na setki pozdrowień znudzonych rolników odpoczywających po całym dniu pracy przed swoimi obejściami, wyminąłem niezliczone ilości wałęsających się psów i jeszcze więcej dziur aż wreszcie dojechałem do jedynego granicznego mostu na Dunaju.
Kiedy znalazłem się w Russe było już ciemno, moje mapy Ovi pokazywały, że do guesthouse’u mam jakieś siedemset metrów i wtedy motocykl po prostu umarł. Objawem awarii był brak możliwości uruchomienia. Paliwo nie dochodziło do gaźników. Postanowiłem przepchać motocykl, pójść na piwo i zastanowić się co dalej. Gdy dotarłem na ulicę, na której miał się znajdować pensjonat okazało się, że nie ma na niej numeru, którego szukałem, więc grzecznie zapytałem o drogę gościa pijącego piwo pod sklepem. Za chwile pojawił się jego kolega o imieniu Augel, który stwierdził, że miejsce, którego szukam jest bardzo blisko, ale w sumie nie wie jak mi wytłumaczyć drogę, więc najlepiej będzie jak zabierze swoje piwo i mnie zaprowadzi.
Augel pracował kilka lat w Dublinie, więc mówił bardzo dobrze po angielsku i kiedy dowiedział się, że mam problem z motocyklem wyjął swój telefon i zaczął dzwonić w poszukiwaniu numer do swojego kolegi. A raczej kolegi swojego kolegi, który jest motocyklistą, z którym kiedyś pił. Po dziesięciu minutach przyjechał gość na jakimś super sporcie, potwierdził moją diagnozę, wyciągnął telefon i okazało się, że za kolejnych piętnaście minut przyjadą jego dwa koledzymechanicy. Gdy okazało się, że mechanicy mówią po angielsku Augel poszedł do domu oglądać jakiś mecz i stała się rzecz niesłychana. Motocykl ożył. Mechanicy nie zrobili nic specjalnegopogmerali trochę przy kraniku i przewodzie paliwowym i nagle silnik zapalił. Jazda próbna nie wykazała żadnych niepokojących objawów, ale na wszelki wypadek umówiliśmy się na następny dzień na czyszczenie gaźników.
Sukces został opity piwem w towarzystwie miejscowych motocyklistów, właścicieli popularnych tam super sportów marki Suzuki.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *