Południowa Hercegowina
Wstaliśmy bardzo niewyspani dzięki przemiłym rodakom, którzy przyjechali na kemping około 3 w nocy wydzierając się wniebogłosy, a później, równie dyskretnie, koło 7 rano próbowali uciec bez zapłaty. Objechaliśmy zatokę i nowiutką drogą dojechaliśmy do przejścia bośniacko-czarnogórskiego. Tam usłyszeliśmy jakiś bardzo niepokojący dźwięk dochodzący z okolic silnika. Cały dzień próbowaliśmy zdiagnozować co powoduje metaliczne walenie, które ustawało po przejechaniu 400-500 metrów. Po odpaleniu motocykla – znowu to samo. Bez powodzenia.
Jechaliśmy wzdłuż rzeki mijając po drodze Trebinje. Sam zjazd z granicy do kanionu dosyć emocjonujący.


Poranna kawę wypiliśmy w Trebinje, nazywanym małym Mostarem. Faktycznie, fajne miasteczko, niezadeptane przez turystów, ale też nie robi takiego wrażenia jak Mostar. Dużym jego plusem jest to, że nie ucierpiało podczas wojny. Panuje w nim typowo bałkański klimat – środek tygodnia, okolice południa i pełno ludzi w kawiarniach. W Trebinje mieliśmy drugą styczność z miejscową policją – zatrzymali nas, żeby z uśmiechem przypomnieć o włączeniu świateł.




Kolejnym punktem programu była wietrzna jaskinia czyli Vjetrenica. Trzeba zobaczyć na własne oczy – długa jaskinia (część udostępniona turystom ma 2,5 km), stalaktyty, stalgmity, księżycowe krajobrazy, human fish. Nasz aparat nie dał rady zrobić rozsądnych zdjęć bez statywu, więc oprócz tych dwóch polecam google. Nawet cena 7 euro za bilet wejścia nie popsuła nam humoru.


Kilkaset metrów dalej znajduje się monastyr Zavala, podobno z IX wieku. Ładne miejsce. Z jednym z czterech mieszkających tam popów uciąłem sobie krótką pogawędkę o motocyklach.




Plany dotarcia przed zmrokiem na koniec półwyspu Peljesac pokrzyżowały nam przepisy na przejściu granicznym – otwarte było tylko dla okolicznych mieszkańców. Do wyboru mieliśmy: cofać się w kierunku południowym, jechać na około do Neumu lub skrótem, drogą trzeciej kategorii, również do Neumu. Mieliśmy mało paliwa więc wybraliśmy skrót. Drogowskazów po drodze było jak na lekarstwo, więc mimo woli zwiedziliśmy trochę okolicę, często pytając się o drogę. Sama „szosa” to jeden wąski pas ruchu służący do poruszania się w dwie strony i co kilkaset metrów mijanki – samochody minęliśmy może cztery. Przed samym Neum ruch się trochę zwiększył – udało się dojechać choć kontrolka rezerwy paliła się dosyć długo. Na stacji benzynowej naciągnęliśmy łańcuch, wydaliśmy ostatnie bośniackie marki na wyjątkowo dobrą pizze i po ciemku dojechaliśmy do Loviste.
