Ewolucja w pakowaniu, część druga
Kiedyś pakowałem masę ubrań i sprzęt do gotowania oraz śladowe ilości narzędzi. Z każdym rokiem proporcje te odwracały się, od lat nie wożę żadnych maszynek czy kubków, zdecydowanie wolę żywić się w lokalnych knajpach. Kiedyś wyglądało to tak, z biegiem czasu jednak, zrezygnowałem z kufrów na rzecz rogala i torby rolki.
Pierwszy krokiem było skompletowanie odpowiedniego zestawu narzędzi oraz części zamiennych, oczywiście mowa tutaj o dalekich wyjazdach a nie weekendowych wycieczkach a drugim, wymyślenie jak to wszystko przewozić.
Podejście pierwsze:
Kable rozruchowe, zapasowe śruby w pudełku na żywość z Ikei, dętki, poxylina, trytki, olej na dolewki
Miernik, kompresor, przewód paliwowy, klucze, kostki do połączeń, żeńskie i męskie konktory, bezpieczniki, spinka do łańcuca, termokurcze.
Żarówki, moduł, cewka, zestaw do szycia, dętki, żarówki, zestaw naprawczy do linek, łyżki, jeszcze więcej kluczy.
Głównym pomysłem było pakowanie rzeczy w pojemniki, a następnie w coś co miało imitować narzędziówkę.
Bezpieczniki, konektory oraz spinka do zestawu do szycia.
Nasadki do starej portmonetki.
Klucze do starego piórnika (czarny element z czerwoną obwódką), dętki do płóciennej torby na zakupy.
I to wszystko do starej kosmetyczki a ciężkie klucze do tuby narzędziowej.
Na koniec wcale nie wyglądało to źle. Do tego trochę ciuchów:
trzy pary bielizny na zmianę, jedna dodatkowa bielizny termicznej z narciarskimi skarpetami, jeansy motocyklowe, bojówki z odpinanymi nogawkami, dwa polary (jeden ciepły, others, o rozmiar za duży, raczej jako windstopper – są tak dobrane, że da radę je założyć pod kurtkę motocykową), trzy pary rękawiczek, mata, tent, śpiwór do 10 stopni oraz wkładka ocieplająca, mapnik, kąpielówki, dwucześciowy zestaw przeciwdeszczowy. Na zdjęciu nie ma adidasów i japonek.
Pingback: 0 day – próbne pakowanie | Go for adventure!
Pingback: Czwarta część sagi o pakowaniu | Go for adventure!