Dzień spawacza
Wyjazd z Almaty po prostu mnie zmęczył. Godzinę kręciłem się po mieście aż wreszcie udało się wyjechać na wylotówkę w stylu “Raszyn” czyli korek po horyzont. Kiedy wreszcie wydostałem się ze dawnej stolicy kraju, nacieszyłem swoje oczy widokiem rozległego stepu, zatrzymałem się na jakieś stacji benzynowej w środku niczego gdzie zorientowałem się, że stelaż od kufrów znów pękł. Okazuje się, że spawacz jest 300 metrów dalej, po drugiej stronie drogi. Cała operacja spawania zajmuje godzinę – 20 minut demontaż kufrów, 15 minut spawania i 25 składania wszystkiego do kupy. Aby zrozumieć jak dużym szczęściem jest znalezienie spawacza w okolicy należy przedstawić jak wygląda droga przez kazachski step.
Najpierw odcinek dla mistrzów długiej prostej:

Następnie, poprzedzony znakiem ostrzegawczym zakręt:
& nbsp;
Długi łuk pozwala jeźdźcowi odpowiedzieć sobie na pytanie “co do cholery będzie za zakrętem”, “czy tym razem to będzie co innego”. Zazwyczaj jest to kolejna długa prosta.

Raz na jakiś czas wioska (średnio co 50 kilometrów) pokołchozowa

lub kompleks zabudowań składający się z zabudowań stacji benzynowej, warsztatu samochodowego, motelu i zajazdu z jedzeniem. Infrastruktura raczej nie zachwyca.
& nbsp;
A czasem coś bardzo dziwnego

& nbsp;
Do tego, gdyby ktoś zapomniał jak daleko jest z miasta do miasta, można podnieść się na duchu oglądając takie obrazki

To wszystko w trzydziestostopniowym upale, w towarzystwie gnających Lexusów i SUVów BMW oraz tirów. Na trasie Almaty – Astana widziałem największe zagęszczenie nowych, luksusowych samochodów w moim życiu.
Do Astany miałem dotrzeć następnego dnia, na ten dzień wyznaczyłem sobie Balkasz, miasto nad wielkim jeziorem o tej samej nazwie. Skorzystałem też ze sposobności spędzenia czasu w towarzystwie miejscowych bikerów i zapowiedziałem swoją wizytę u jednego z nich.

Pierwszego dnia step mnie fascynował i pewnie cała drogę przejechałbym w wyśmienitym humorze, szczególnie, że spawacz zapewnił mnie, że poprawił również poprzednią robotę i stelaż wytrzyma wszystko. Po 70 kilometrach mina mi zrzedła – stelaż znowu popękał. Złapałem go jak się tylko dało pasami transportowymi, podkręcałem śrubki i ruszyłem ostrożnie dalej. Co dwadzieścia kilometrów zatrzymywałem się, wyjmowałem klucze z mapnika, dokręcałem śrubki i bardzo, ale to bardzo chciałem znaleźć kolejnego spawacza. Przed oczami miałem wizję jak mi się to wszystko rozwala w drobny był i zostaje z dwoma aluminiowymi kuframi w środku stepu. W myślach obrzucałem błotem producenta tego kawałka stali, rozważałem opcje wysłania części tego majdanu pocztą do Polski i obiecywałem sobie, że w kolejną podróż to na pewno pojadę z czymś bardziej odpowiednim niż delikatny stelaż z nalepką “offroad”, który nie wytrzymuje mojej lajtowej jazdy. Wysłałem kontrolne smsy o opóźnieniu do Balkasz i z duszą na ramieniu podążałem dalej do przodu.
Aby załamać mnie do końca los na moją drogę zesłał Kirstofa, Szwajcara na Africe Twin przemierzającego dookoła świat – Kristof na swoim motocyklu miał trzy razy więcej rzeczy niż ja. I nic mu nie pękało…
Po jakiś 150 kilometrach wreszcie znalazłem spawarkę – niestety nie było już w warsztacie po ogłosił fajrant. Udało mi się jednak przekonać jego kolegę aby przez telefon spróbował przedstawić moją sytuację co może by skłoniło chłopaka do powrotu na stanowisko pracy. Po udanych negocjacjach oczekiwanie na fachowca reszta załogi umilała mi żartami w rodzaju
– nie wiedziałeś, ze to jest droga dla czołgów?
– ta droga to tester. jak dasz rade możesz startować w mistrzostwach świata
Czar miłej rozmowy prysł w momencie podania ceny: cztery razy więcej niż u poprzedniego fachowcy. W mojej obronie staneli nawet inni klienci ale cena nie zmieniła się:2000 tenge. Nie upierałem się strasznie: drogo, ale dupa uratowana.
Zadzwoniłem jedynie do Balkash powiedzieć, że wszystko jest ok i podkręcam tempo. I faktycznie, jadę ze stała prędkością 140 na godzinę i chwilkę przed zachodem słońca (pewnie koło 22) wjeżdżam do miasta nastawiony na świetną imprezę ponieważ po drodze słyszałem jakieś opowieści o bikerfest w tym mieście. Niestety, tego dnia miejscowi bikerzy prowadzą mnie do najtańszego hotelu w mieście i zostawiają samego. Nie miałem do nikogo pretensji, raczej jestem wdzięczny za pomoc: spóźniłem się jakieś pięć godzin.
Na dobranoc obejrzałem sobie kazachską telewizję – po raz kolejny relacja z zawodów siłaczy. Rosjanie nakryli czapką Kazachów, Kirgizów i Mongołów. Na takie dictum idę spać.