Motocyklem przez Bośnie w stronę morza
Tego dnia spakowaliśmy do kufrów spodnie motocyklowe. Temperatura oscylowała koło trzydziestu stopni, liczyliśmy, że będzie jeszcze cieplej, więc na ich miejsce założyliśmy jeansy motocyklowe. Tak zostało do końca wyjazdu – te jeansy to był chyba najlepszy zakup na wycieczkę. Po spakowaniu gratów ruszyliśmy bez wyznaczonego celu na południe Bośni – chcieliśmy tylko spać w jakimś ładnym miejscu. Na mapie mieliśmy zaznaczone atrakcje turystyczne i nic więcej nam do szczęścia nie było potrzebne. Przejechaliśmy Bosnacki Petrovac, smutne, podupadłe miasteczko, na ulicach, którego powoli poruszali się ludzie o zmęczonych i zrezygnowanych twarzach i dojeżdżamy do Drvaru, gdzie znajduje się jaskinia, w której ukrywał się podczas wojny Marszałek Tito. Szybkie fotostory:




Wszystkie sale muzealne, pamięci, etc – zamknięte. Jeżeli na kimś jaskinia zrobiła niezapomniane wrażenie może kupić sobie film, koszulkę albo kieliszek z Drvaru w sklepiku z pamiątkami. Na nas największe wrażenie zrobiło miejscowe szczenię, które weszło za nami do samej jaskini, więc kupiliśmy magnes na lodówkę. W nagrodę za odwagę psa ochrzścilśmy Tito, więc pamiątka jest z podobizną marszałka. Ponieważ słońce schowało się za chmurami odpuściliśmy wodospady Martin Brod. Gdzieś pomiędzy Livnem a Bosnackim Grahovem zatrzymał nas patrol policji. Chyba chcieli obejrzeć motocykl, bo pewnie ich prawdziwym zadaniem była ochrona pobliskiej serbskiej cerkwi. Po krótkich oględzinach odjechaliśmy bez żadnego mandatu. Widoki piękne, łatwa (bo przez dolinę) droga z dobrym asfaltem i straszna bieda. Zrujnowane obejścia, ślady po kulach, szkielety budynków gospodarczych, średnio dwa zamieszkałe domostwa na całą wieś, od czasu do czasu nowy dom.


Kiedy dojechaliśmy do Hercegnowiny wszystko się zmieniło. Zadbane domy, chłopcy na podwórkach w koszulkach reprezentacji Chorwacji, samochody na drodze i zamazane na drogowskazach nazwy miejscowości napisanych cyrylicą.

Charakterystyczne V z wpisanym krzyżem powtarzało się tego dnia na tablicach z nazwami miejscowości i drogowskazach.
W Livnie zrobiliśmy sobie dłuższy odpoczynek. Było dosyć gorąco, więc nie chciało nam się szukać wodospadów, które sa największą atrakcją tego miasteczka. Poprzestaliśmy na espresso na rynku i zakupach w piekarni. Postawiliśmy na nocleg w Mostarze, Medjugorje lub koło wodospadów Kravica.

W miejscu objawień spędziliśmy godzinę. Pięć minut zastanawialiśmy się co nas skłoniło, żeby pchać się w tak zatłoczone miejsce, do którego turyści dowożeni są autokarami, i czekają na nich pamiątki w rodzaju kawałka kamienia z wizerunkiem Matki Boskiej za trzy euro, dziesięć zajęły zakupy na kolację (z obowiązkową chyba w takich miejscach próba oszustwa na przeliczniku euro – bośniacka marka) i znalezienie informacji turystycznej i czterdzieści pięć na wyjazd w kierunku wodospadów Kravica. Same wodospady wyglądały kiedyś tak:
I czegoś podobnego się spodziewaliśmy. Obecnie znajduje się tam kładka łącząca dwa brzegi ze sobą, trzy knajpki pod parasolami dla turystów, a na górze jest wielki parking. Oprócz tego śmieci a w ciągu dnia (zapewne) masa ludzi. با وجود, iż w informacji turystycznej dowiedzieliśmy się, że możemy tam spać pod namiotem i mimo, iż powoli zachodziło słońce zdecydowaliśmy się zjeść tam kolację i pojechać do Neumu, gdzie wedle mapy miał być kemping. Czterdzieści kilometrów przez Chorwacje po ciemku nie przerażało nas, tempo jazdy coprawda spadło, ale chcieliśmy sobie to wynagrodzić kąpielą w Adriatyku. Niestety, kemping w Neum to kompletnie nieporozumienie – to, że jest położony z kilometr od morza to pierwszy poważny minus, drugi to, że nie ma tam żadnej obsługi i wygląda na dziki (mimo znaków prowadzących do niego), trzeci, który go całkowicie pogrąża, to opinia miejscowego policjanta, który nocleg w tym miejscu odradza. W takim wypadku pojechaliśmy trzydzieści kilometrów dalej do Prapratno.



Przy kupionym w ostatnim chwili przed zamknięciem kempingowej restauracji Kralovacko decydujemy się jechać następnego dnia nad zatokę kotorską. Odpadł więc kolejny posezonowy rafting na Drinie, a kwestie Durmitoru zostawiliśmy do omówienia w Stolivie.