Walka z czasem
Do Uralska było blisko. Jakieś 500 kilometrów. Po poprzednich “żabich skokach” wydawało mi się jak niedzielna rundka wokół domu. Trasa wydawała mi się tak łatwa, że zapamiętałem z tego przejazdu tylko wysoką, dochodzącą do czterdziestu stopni temperaturę.
50 kilometrów przed miastem, zgodnie z umową, zadzwoniłem na otrzymany od Aloszki numer. Zostałem poinstruowany, że mam znaleźć jakiś charakterystyczny punkt w samym Uralsku i dać znać jeszcze raz gdzie jestem. Gdy próbowałem zapalić zatankowany pod korek motocykl okazało się, że nie ma w ogóle prądu. Po przekręceniu kluczyka nie dzieje się nic.
Wymyśliłem to sobie tak – odpalę ten motocykl z kabli, przejadę 50 kilometrów i z piwem w ręku coś wymyślę. Pozostało kupić bądź znaleźć kable rozruchowe. Na stacji nie było, i mimo iż klienci lali paliwo głównie do starych Ład nikt nie miał kabli. Sytuacja była trochę komiczna, bo za nic nie mogłem przyswoić rosyjskiego słowa oznaczającego przewody i za każdym razem musiałem to tłumaczyć na migi bądź prowadzić jegomościa do motocykla i przekręcać kluczyk.
– Motocikl kaput!
Aż za którymś razem kontrolki nagle się zapaliły, rozrusznik zakręcił, więc nie tracąc czasu wskoczyłem na koń i popędziłem do Uralska, rozbiłem obóz koło dworca autobusowego, wykonałem obiecany telefon dzięki uprzejmości jakiegoś taksówkarza i czekałem na kogoś kto mnie odbierze.
Po kilkudziesięciu minutach zjawił się Kostia. Młody inżynier na rozwalonym w pył Transalpie. Jakieś dwa tygodnie wcześniej ktoś Lexusem wyjechał mu na czołówkę, Kostia musiał uciec w step. Przekoziołkował kilka razy, rozbił motocykl i poobijał siebie a kierowca limuzyny uciekł. Pozbierał motocykl, z krzywą kierownicą pojechał 200 kilometrów w stronę Uralska gdzie ktoś skierował go to Stiepy. Od tego czasu Stiepa przygarnął Kostię do siebie do domu, a w ciągu dnia próbowali reanimować rozbitego Transalpa, tak aby jego właściciel mógł przejechać na nim kolejne 1000 kilometrów do miejsca pracy, którą miał rozpocząć za kilka tygodni.
Stepia był mechanikiem. Jego królestwo składało się z trzech garaży, mieszczących się w długich rzędach garaży gdzieś na obrzeżach miasta. Na dachu jednego z nich własnoręcznie dobudował piętro, wstawił okna, zrobił dach. Wewnątrz nie było to wykończone, ale z zewnątrz miało już swoją formę.
Sam gospodarz miał kozacką urodę. Był bardzo wyskoki, chudy i żylasty. Chodził w samych bokserkach i co chwilę wchodził pod specjalnie wyprowadzony na zewnątrz garażu prysznic, żeby się ochłodzić. Bezskutecznie zachęcał do tego samego resztę. Do kompletu wokoł kręcił się jakiś jego kolega.
Rozebrałem motocykl i zobaczyłem, że mam spaloną kostkę przy regulatorze napięcia oraz totalnie wyniszczony akumulator. Na krótko połączyliśmy kable bez kostki i wedle pomiarów ładował całkiem dobrze na wyłączonych światłach i bardzo słabo z włączonym oświetleniem. Stepia stawiał dosyć poważne diagnozy, chciał rozpierdać alternator i czyścić w nim szczotki. Na razie stanęło na to, że uzupełnił w akumulatorze elektrolity i wstawił go na prostownik.
Tak więc podsumujmy moją sytuację:
* za dwa dni kończy mi się kazachską wiza, której nie mogę przedłużyć a jej przekroczenie ponoć skutkuje aresztem
* do rosyjskiego przejścia granicznego (Astrakhan), które wskazałem we wniosku wizowym mam ponad 1000 kilometrów, częściowo przez pustynię.
* niby mam blisko (50 kilometrów) przejścia prowadzącego mnie na rosyjską Samarę, ale wtedy mam znacznie większy dystans do pokonania w samej Rosji a na to mam tylko cztery dni.
* jest też możliwa próba wjechania do Rosji w kierunku Saratova. Wtedy do granicy mam tylko dwieście kilometrów a do ukraińskiego przejścia 2000 kilometrów. Ta wersja brzmi najbardziej rozsądnie, ale nie wiem czy mogę wjechać innym, niż wskazane we wniosku, przejściem granicznym.
* nie wiem dlaczego spaliła się kostka w regulatorze. Wiem, że działa sam regulator, zresztą, nawet jakby padł to mam drugi.
Zaczynam się stresować. Najbardziej męczy mnie to, że nie znam przyczyny. Chłopaki mówią mi, żeby wrzucił na luz. Że Stepia mi pomoże. A teraz to się napijmy piwka. Pogadajmy. A potem zobaczymy. I że się uda. A najwyżej to sobie pojadę na Samarę gdzie Stepia mnie przekaże jakimś swoim ziomalom.
No to zaczęliśmy pić. Było bardzo miło, aż do momentu zobaczenia na temat drugiej wojny światowej, komuny, Katynia. Stepia czuł się Rosjaninem. Do tego interesował się historią, znał dobrze daty, kojarzył fakty. Wszystko by się zgadzało, tylko uczyliśmy się z innych książek, nasi dziadkowie opowiadali nam inne rzeczy. Były tam kwestie przy których gotowała się moja głowa: o tym jak w Katyniu żaden czerwonoarmista nie strzelał do Polaków, tylko jedni Polacy zabijali drugich (w domyśle, komuniści, za zgodą Sowietów). Po dłużej chwili przestałem na to zwracać uwagę – dla niego moje źródła były tak samo niewiarygodne jak dla mnie jego.
Koło piątej zabrałem śpiwór, tankbag, matę, aparat i po pokonaniu prawie pionowej, ledwo trzymającej się kupy drabiny wskoczyłem na jakaś skrzynkę, podciągnąłem się lekko i już byłem na piętrze. Rzuciłem się tylko na jakaś kanapę i za chwilę spałem jak zabity.
Następnego dnia obudził mnie koszmarny kac. Byłem przeraźliwie głodny (poprzedniego dnia zjadłem tylko kilka batoników i może trzy kanapki) i strasznie chciało mi się pić. Rzut oka przez okno upewnił mnie, że łatwo nie będzie – wszystko zamknięte. Przypomniałem sobie rozmieszczenie moich rzeczy – tankbag, mata i śpiwór ze mną. Motocykl w drugim garażu, w trzecim tablet (czyli mój tymczasowy telefon), z którego wczoraj puszczaliśmy muzykę. Zejście na dół zajęło mi jakieś dwadzieścia minut, kiedy opracowywałem plan, jak tego dokonać bez połamania sobie nóg. Nie mogłem uwierzyć, że z tankbagiem i matą pod pachą oraz ze śpiworem w ręku wszedłem tam spać w kilka sekund. Kiedy udało się już zejść odkryłem, że całe szczęście nie jestem zamknięty od zewnątrz, ale drzwi się zatrzaskują. Jeżeli je zamknę za sobą nie mam szansy na ponowne wejście co przy pogodnie zapowiadającej deszcz budziło pewien niepokój.
Całe szczęście w tankbagu miałem telefony do chłopaków więc zostawiwszy czymś drzwi poszedłem poszukać kogoś kto pozwolił by mi do nich zadzwonić ze swojego aparatu. Po kilku minutach trzymałem w ręku czyjś telefon i starałem się nie bluzgać za głośno – oba telefony były wyłączone. Podziękowałem za pomoc i poszedłem warować pod garaże. Po kilkudziesięciu minutach pojawił się jakiś Kazach, który również szukał Stiepy aby zostawić mu swój samochód do naprawy. Oskar, bo tak miał na imię, bardzo się przejął moją sytuacją.
& nbsp؛ در
i tak Cię zostawili bez żarcia i bez picia? To nie po kazachsku. Naprawimy to.
Zabrał mnie do siebie do domu. Nakarmił langmanem (rodzaj mięsa w makaronem w rosole, na kaca idealne), dał hektolitry kompotu a następnie zostawił mnie w domu, z telefonem i komputerem podłączonym do internetu, na jakieś pół godziny. Miałem dzwonić i szukać Stiepy i Kostii, a gdyby mi się to nie udało, to obiecał, że jak tylko wróci pojedziemy poszukać ich na mieście.
Pomiędzy telefonami rozpaczliwie próbowałem sprawdzić czy wjazd innym przejściem granicznym do Rosji będzie możliwy. Akurat tego dnia wypadało jakieś święto i ambasada rosyjska w Warszawie była zamknięta, a na forach internetowych nie mogłem uzyskać jednoznacznej odpowiedzi.
Telefony nadal były niedostępne, więc po prysznicu, Oskar wziął mnie na objazd miasta. Cwanie wymyśliliśmy, że jak znajdziemy jakiegoś motocyklistę, to dojdziemy do tego gdzie Stiepa mieszka a wtedy po prostu dowiemy się co się stało. Było już koło 16, więc stres rósł proporcjonalnie do upływającego czasu.
Tak sobie jeździliśmy po Uralsku nie posuwając się w ogóle dalej. Aż przypadkiem dojechaliśmy w okolice garaży i sprawdziliśmy czy przypadkiem kogoś tam nie ma. Na krzesłach przed garażem siedzieli obydwaj, skacowani przeraźliwie, z papierosami w rękach. Na nasz widok krzyknęli:
Oskar, dzięki za Polaka. Już się martwiliśmy, że nam zginął
To było tak absurdalne, że po chwili wszyscy się śmiali i całe ciśnienie zeszło.
Nadszedł czas na reanimacje motocykla. Po złożeniu wszystkiego do kupy, było niby ok, ale dalej nie mogłem się pogodzić z tym, że nie wiem dlaczego na większym obciążeniu tak spada ładowanie. Coś mi mówiło, że to musi być łatwiejsze niż rozbieranie alternatora. W pewnym momencie po prostu wyłączyłem jeden z dwóch reflektorów. Ładowanie wróciło do normy.
Po godzinie jeździliśmy już po Uralsku, który ma swoje ciekawe momenty. To miasto z długą historią (szczególnie jak na północ Kazachstanu), z kawałkami fajnej, drewnianej, architektury. Zjedliśmy świetne szaszłyki, pogadaliśmy. Niestety, czasem falowały mi obroty. Stiepa postawił kolejną diagnozę
Konieczny serwis gaźników
Nie spodobało mi się to. W teorii mieliśmy to zrobić następnego dnia rano. Moje umiejętności mechaniczne nie pozwalały zabrać się na to samemu, do 24 musiałem opuścić Kazachstan. Stanęło na tym, że rano spróbuje odpalić Tenerę i jak będzie chodziła dobrze to nic nie robimy. Uzasadnieniem dla takiego posunięcia był fakt, że Stiepa jak tylko zobaczył mój motocykl poprzedniego dnia to kazał mi go umyć – nierówna praca miała być spowodowana wodą, która w jakiś magiczny sposób dostała się do paliwa.
Wierzcie mi lub nie, od tego czasu nigdy nie myje motocykla w podróży. Żeby się nie zepsuł.
Rano odpaliłem Teresę, chodziła równiutko, więc spakowałem się i czekałem do gospodarza, żeby się pożegnać. Spóźnił się jakieś trzy godziny, podziękowałem za nocleg, pomoc oraz przygody i ruszyłem na Saratov.
Na granicy kazachski celnik spojrzał na datę końca wizy, uśmiechnął się od ucha do ucha i powiedział:
Szkoda, że nie przyjechałeś dzień później
Chwilę później byłem już na pasie ziemi niczyjej.
& nbsp؛ در
Nie rozumiem do konca jak rozwiazales ten problem z ladowaniem. No bo motocykl za slabo ladowal na dwoch reflektorach odlaczyles jeden i ladowal juz normalnie ? Czy ladowal zpowrotem dobrze na dwoch ?Moglbys szczegolowiej wyjasnic jak to naprawiles ?
Źle ładował na dwóch. Odłączyłem jeden i dalej już ładował dobrze. I tyle zostało zrobione w Kazachstanie.
Z grubsza, walczę z tym po dziś dzień (wywalam kostki, naprawiam masy, wywalam niepotrzebne połączenia, etc). 😉