Almaty
Poprzedniego dnia zobaczyłem, iż odkręciła mi się tylna lampa – żarówki potłukły się. Postanowiłem kupić sobie klucz nasadowy, żarówki, jakieś przyprawy i powłóczyć się po samym bazarze i starszej części miasta. Na bazarze, w głównej hali, feria kolorów, przyprawy, owoce, także suszone, wszystkie części krowy, jakie można tylko zjeść a na zewnątrz klasyczny syf, taki jak u nas na Bazarze Dziesięciolecia – podrabiane adidasy, tandetna elektronika oraz chińskie ciuchy z kategorii ‘Vogule Kirigistan’. No i, rzecz jasna, zakaz fotografowania, który ignorowałem.



Budje sztraf! *
* będzie mandat
Krzyknął jeden ze sprzedawców podając mi orzecha z uśmiechem. Pogadaliśmy chwilkę, sztuczka marketingowa z orzechem zadziała idealnie, kupiłem masę suszonych owoców, które jadłem przez kolejne dni podróży. Zostawiłem też trochę pieniędzy przy stoisku z przyprawami – Rahid, sprzedający na tym stoisku, miał zaraźliwy śmiech i pełno złotych zębów. Zrobił mi świetną mieszankę do marynowania szaszłyków i zobowiązał do wychwalania swojego imienia:
Kiedy będziecie to jeść w Polsce to powiedz, że tę mieszankę wymyślił Rahid. Zobaczysz, wszyscy będą mi dziękować.
Słyszałem podobne zdanie wielokrotnie podczas tej podrózy, w Kirigistanie, Rosji, Kazachstanie czy na Ukrainie. Żebym, gdy tylko wrócę do Polski mówił dobrze o tym co tutaj zobaczyłem. Żeby nawet w ten sposób przekazywać innym, że warto jest tutaj przyjechać. Tak więc wychwalam mieszankę Rahida, kirgiską sfarkę (sprawnie), ruską sfarkę, kazachską policję, azerskie szaszłyki, poznanych lepiej motocyklistów, serdecznych ludzi ze stacji benzynowej, pyszny plov czy sok z granatów.
Po zakupach nadszedł czas na spotkanie z miejscowym bikerem. Alexa poznałem przez kazachskie forum live2ride.kz. O istnieniu tej strony dowiedziałem się rok wcześniej w Gruzji, gdy poznałem chłopaków z Kazachstanu. Na forum stanowczo odradzano mi podróż przez południe Kazachstanu, Alex też przekonywał mnie, że to głupi pomysł. Nie mogłem się zdecydować. Kazach planował też wyjazd do Europy (i, jak się później okazało, dojechał do Grecji i wrócił na kołach do domu), trochę go postraszyłem opowiadając o obowiązkowym OC oraz zakazie rozbijania namiotu na dziko w niektórych europejskich krajach. Dla mnie przeznaczył drogę przez Astane, Konostay, do Uralska i dopiero zjazd nad morze Kaspijskie. Jej zaletą miał być przystanek w każdym mieście a w nim miejscowy motocyklista skory do pomocy (zostałem zaopatrzony w potężną listę telefonów). Jej wadą były odległości pomiędzy miastami – średnio 700 kilometrów.
Almata to śmieszne miasto. Wszystko jest takie jak u nas “za komuny”, ale nowe. Nowy saturator, nowy trolejbus, nowa “sowiecka” architektura. Nowoczesne, wylansowane kawiarnie i pomniki bohaterów rewolucji. Do tego sporo parków, masa lexusów, sklepy armaniego i widok na szczyty górujące nad miastem z południowej strony. Podobał mi się taki misz-masz. Niestety, nie miałem planów na wieczór – zmęczyłem się sam sobą poprzedniego dnia i tym razem chciałem mieć jakieś towarzystwo.



Mój problem, jak zwykle, rozwiązał się sam. Teoretycznie miałem dokręcić dwie śrubki i wymienić żarówki. Idąc w stronę motocykla, który stał do mnie przodem, w duchu nabijałem się z tego jak śmiesznie wygiął mi się stelaż na kufry. Niestety, bliskie oględziny wskazały, że z jednej strony jest popękany a z drugiej znów zgubiłem śruby. Popatrzyłem z rozczarowaniem na nalepkę ‘offroad’ na tym kawałku stali…
Mój hostel nie był skończony. Jedno skrzydło budynku było w budowie i tam skierowałem swoje kroki aby pożyczyć kawał porządnej rurki czy też pręta potrzebnego do przywrócenia stelażowi odpowiedniego kształtu. Spawanie zostawiłem na kolejny dzień, była godzina 16, w niedzielę – marne szanse na znalezienie jakiegoś otwartego zakładu. Już prawie udało mi się zrobić wszystko samemu gdy pojawił się młody chłopak, który sam zgłosił chęć pomocy. Rurki stelaża prawie odzyskały swój kształt a gdy mój pomocnik zauważył, że również spawanie jest potrzebne:
mamy spawarkę na budowie, zaraz zawołam kolegę
Całą sytuacją zainteresowała się reszta robotników, młodych, może dwudziestoletnich chłopaków. Jeden z nich był już lekko wypity i koniecznie chciał się ze mną zaprzyjaźnić. Gadał straszne głupoty, ale w sumie był śmieszny. Spawaczowi zostawiłem kilka złotych za fatygę a po chwili zauważyłem wracających chłopaków z siatką browarów. Dwie kolejne kolejki kupiłem już ja, zostałem też zaproszony na kolacje w stylu urban-adventure. Dwie cegły, kociółek i palnik, masło, nudle i woda. Pod piwko idealne.
Po obiedzie ktoś przyniósł gitarę i zaczął grać kazachskie piosenki, aż ilość alkoholu dla mojego-największego-przyjaciela robi się krytyczna. Żyg na posadzkę kończy sympatyczną imprezę, با وجود, że jego kreator nie zamierza się poddawać. Reszta woli się rozejść okazując tym samym dezaprobatę dla takiego zachowania.