W drodze do Alma Aty
Strasznie żałowałem, że nie mogłem zostać dłużej nad jeziorem. Polubiłem moich gospodarzy, okolica była piękna a obietnica jedzenia świeżej baraniny była wisienką na torcie. Niemniej, zegar tykał a do zrobienia miałem prawie 4000 kilometrów przez cały Kazachstan. Za cel na ten dzień postawiłem sobie dotarcie do Alma Aty, gdzie chciałem spędzić dwie noce, zrobić pranie i nabrać sił przed podróżą przez step i pustynie. Wyjeżdżając z gościnnego Kirgistanu przejechałem kilkadziesiąt kilometrów piękną doliną Karakol. Nawet deszczowa pogoda nie psuła mi humoru. Z tego przejazdu zachował się film:
Po jakimś czasie dojechałem do granicy, która wyglądała jak jakiś żart. I po kirgiskiej stronie było i śmiesznie, i sprawnie. Oczywiście nie obyło się bez pytania o 100 dolarów zadanego przez żołnierza pilnującego szlabanu, ale wiedziałem, że to taka zgrywa, więc odpowiedziałem, żeby to oni mi dali, bo ja to tyle nie mam.

Na samym posterunku bardzo miło, do tego stopnia, że zostawiłem na mapie swoją wyjazdową nalepkę. Spotkałem też dwóch Polaków z ekipy Sambora jadących w drugą stronę, przez Kirgistan do Tadżykistanu. U Kazachów natomiast wielka papierkologia zakończona wydaniem dwóch kartek – małej i dużej. Obu nie mogłem zgubić, bo to one poświadczały mój legalny wjazd na motocyklu na teren republiki.
Dojechałem do Kegen gdzie na stacji benzynowej zrobiłem mały przegląd sprzętu. Po chwili pojawiło się dwóch typów i zaczęło wypytywać o mojego kumpla. Nie chcieli uwierzyć, że jestem sam i zarzucali mi kłamstwo. Przecież wczoraj widzieli nas obu! Wreszcie się wkurzyłem i pokazałem im stempel z granicy jako dowód, że wjechałem dopiero dziś. Chyba zrobiło im się głupio, bo zaprosili mnie do kanciapy na tyłach stacji na małą imprezkę. Oni pili wódkę a ja herbatę, choć zaproszenie dotyczyło wspólnego wypicia całej flaszki. Chłopaków bardzo dziwił mój brak znajomości słynnego kazachskiego partyzanta z okresu drugiej wojny światowej, który ponoć walczył w Polsce. Do kompletu polecili mi odwiedzenie “drugiej Szwajcarii” w okolicy Kegen. Później żałowałem, że nie sprawdziłem tego miejsca. A jeszcze później się dowiedziałem, że 1500 kilometrów dalej, również w Kazachstanie jest “trzecia Szwajcaria”, na północ od Astany.

Kolejny przystanek to słynny kanion Sharyn. Ten kawałek drogi też został nagrany.
Sam kanion jest bardzo ładny, ale zatrzymałem się na parkingu z widokiem i zostałem dosłownie oblepiony przez miejscowych. Czułem się jak biały niedźwiedź na Krupówkach – wszyscy robili sobie zdjęcia albo ze mną albo w moim kasku.
Oczywiście znowu spadło trochę deszczu, droga zmieniła się w step, ale jeszcze, przynajmniej gdzieś na horyzoncie, można było oglądać góry.
& NBSP;
Jeszcze przed dojazdem do byłej stolicy kraju zatrzymałem się w miejscowości, która została zamieniona w bazar i zjadłem dwie porcje baraniny.

Później już tylko prosta droga i sam wjazd do Alma Aty, fajnego miasta otoczonego górami.

Hostel udało mi się znaleźć całkiem sprawnie a jak na podwórku zobaczyłem dwa zaparkowane GS 1200 to mało nie podskoczyłem z radości. Właścicielami motocykli byli dwaj Australijczycy, ojciec i syn podróżujący dookoła świata. Skoczyliśmy nawet razem na kolację, ale musiałem ich strasznie nudzić, bo resztę wieczoru woleli spędzić oglądając filmy w swoim pokoju.