РекомендуемыеГрузия 2012

Kazbegi i droga wojenna

Cel Kazbegi! Pobudka o siódmej rano, kąpiel w lodowatej rzece, szybkie śniadanie gdzieś przy drodze sprawia, że byłem gotowy do zmierzenia się ze słynną Drogą Wojenną. Ale nim udało mi się do niej dojechać, kilka migawek z podejścia Gruzinów do turystów:

  • kupiłem chleb na śniadanie w “piekarni” przy drodze, za chwilę dostaje kawę od pań sprzedawczyń
  • długo szukałem zjazdu na Kazbegi, było to gdzieś przed Tbilisi. Policjant najpierw udawał, że mówi po angielsku, następnie poszedł po zeszyt do radiowozu i po szybkich korepetycjach z języka poddanych królowej Elżbiety, przeraźliwie się męcząc próbował mi pomóc
  • selekcję zdjęć i filmików (kończyło mi się miejsce na kartach pamięci) zrobiłem na służbowym komputerze pracownika stacji benzynowej
Oczywiście dojazd do Kazbegi zrobił na mnie wielkie wrażenie. To troszeczkę inne góry niż w Swanetii, sprawiają wrażenie podobne do wielkiego misia – niby są łagodne, pokryte zielonymi łąkami, sporo otwartych przestrzeni, jednak ich wielkość budzi respekt. Na słynnym punkcie widokowym, tym, przy którym zatrzymują się wszyscy, spotkałem czterech przemiłych Ukraińców: trzy Hondy Africa Twin i jeden chopper – niby nic, ale to te kilka minut rozmowy sprawiło, że kilka dni później, kiedy spotkaliśmy się przypadkiem w innym miejscu przywitaliśmy się, jak najlepsi przyjaciele i balowaliśmy (prawie) do upadłego.
Ostatnie trzydzieści kilometrów przejechałem drogą ze zniszczoną nawierzchnią. Doły, wyrwy, kałuże, kawałki bez asflatu (te były chyba najlepsze). Na poboczu leżał śnieg – bolące kostka i kolano dalej przypominały o upadku w Bułgarii, ale miałem niesamowicie mocne postanowienie o dojechaniu do Kazbegi. Nie obchodził mnie zupełnie styl przejazdu, wyostrzyłem wszystkie zmysły, koncentracja 150% i robiłem wszystko, żeby ewentualna gleba nie nadwyrężyła mi prawej nogi. Z jednej strony coś pchało mnie to do przodu, z drugiej strony żałowałem, iż wystraszyłem się łatwiejszej drogi do Ushguli. Najwięcej emocji dostarczył mi przejazd (a raczej przepychanie motocykla) oblodzoną kładką nad rzeką – kiedy się w końcu udało zorientowałem się, że mogłem rzekę pokonać tunelem o kształcie litery U.
Do Kazbegi przyjechałem tam kilka lat za późno – wioska została zjedzona przez masową turystykę. Sklepiki o nazwach “Google Market”, hotel o europejskim wyglądzie, hostel, pełno kwater. Nim zdążyłem się zastanowić gdzie rozbić namiot dopadał mnie miejscowy taksówkarz proponując swój guesthouse – był dosyć natarczywy, ale zgadził się na rozbicie namiotu na jego terenie – i to jescze za darmo. Poczęstował mnie wódką, zachwalał swoje usługi, dom, więc na koniec trochę zmiękłem i zgodziłem się, aby zawiózł mnie do Gegergeti swoją Ładą Niwą. Potraktowałem to jako zapłatę za postawienie namiotu na urwisku przy rzece ze świetnym widokiem, trochę chciałem oszczędzić nogę (pierwotny plan zakładał delikatny trekking w tym miejscu), trochę było mi go żal. Cztery lari to żadne pieniądze to przecież żadne pieniądze. Żeby nie zrobić mu przykrości nawet nie zareagowałem, gdy za szybę wetknął polską flagę oraz gdy łaskawie dał mi piętnaście minut na zrobienie zdjęć na gorze. Gdy zjechaliśmy okazało się, że mój gospodarz perfekcyjnie wymawia słowa fourty oraz sorok, których wcześniej nie używał. Wkurzyłem się niesamowicie, poszedłem zjeść chinklali z poznanymi po drodze Polakami, strzeliłem dwa browary i zastanawiałem się czy namiot wytrzyma nadchodzącą wichurę. Zrobiło się bardzo zimno i nieprzyjemnie, ale tym razem mój gospodarz okazał ludzką twarz i zaproponował, żebym spał w jego gościnnych pokojach za darmo.
Rano zmieniłem plan po raz kolejny i postanowiłem pojechać do Kachetii – Kazbegi okazało się dla mnie mało przyjaznym miejscem, popsuła się nawet pogoda.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *